Pod tym względem ulepieni jesteśmy z tej samej giny. Każdy z nas potrzebuje jakiegoś rodzaju odpoczynku, przestrzeni dla siebie, miejsca i czasu na złapanie oddechu. Dla wielu podróże czy wakacje są idealną do tego okazją, ale zaczynamy obserwować tendencję do kolejnego wyścigu. Czy to przyzwyczajenie, czy przekonanie, a może po prostu taka nasza natura? Czy wybór kierunku wakacji jest już naszą kolejna linią startu? Wybieramy destynację i ruszamy do biegu, kto trafi na lepszą ofertę, kto zapłaci lepszą cenę, czyj program będzie bardziej wbijał w fotel i finalnie, kto po powrocie użyje lepszych argumentów by wynieść na piedestał ten cudowny czas urlopu. Każdy ma swoje TOP, a niektórzy chcą je wcisnąć innym – oni nauczą Cię jak to powinno się robić!
Kiedyś bym się zdenerwowała, a dziś po prostu mam to w dupie
Moje odczucia tego dnia, są takie jakie są i oczywiście są spowodowane spotkaniami ludzi drogi i wieloma rozmowami z różnymi osobami, czy to osobiście, czy to w internecie. Czasami dopada mnie prawdziwa frustracja, bo ja naprawdę nie mam zamiaru nikomu dopieprzać. Jednak wpadłam, wpadłam w podróżniczą bańkę i się w niej obracam, więc będę odkrywała jej wady i zalety, jestem tego świadoma. Ale są takie tematy, podróżnicze tematy które maksymalnie mnie .. no właśnie. Kiedyś powiedziałabym, że mnie denerwują, a dziś już reaguje inaczej – dziś po prostu mam to w dupie.
Dyskusja, która wiele wnosi w nasze życia
Są pytania, na które nie mam zamiaru odpowiadać. Zaczepki, które nie mają zamiaru wnieść nic do niczyjego życia. Oczywiście uważam, że dyskusja jest ważna i często ją podejmuję. Bardzo chętnie wyjaśniam innym swój punkt widzenia i cieszę się, kiedy druga strona chce o tym rozmawiać, bo może i ona podsunie mi inne argumenty i obydwoje wyjdziemy z debaty z kolejnym przesuniętym horyzontem. Bo prawdą jest, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia, więc nie mam nic przeciwko temu jak trochę te swoje krzesła, na których siedzimy i z których świat obserwujemy nieco poprzesuwamy w prawo i w lewo. Czasami możemy doznać prawdziwych olśnień, otworzyć oczy i zrobić woow.
Kiedy rozmowa jest po ludzku ważna
Jasne, że nie każda rozmowa kończy się w ten sposób, bo też nie chodzi o wielką zmianę czyjegoś poglądu. Są wiec tez takie rozmowy, które się dzieją, gdzie słowa płyną i wszystko gra. Niby nic się nie zmienia, a jednak człowiek czuje taką wewnętrzną radość – ze zwyczajnego kontaktu z drugim człowiekiem. To super, że mamy dziś takie możliwości, takie szanse by porozmawiać z tyloma osobami. Raz, że w podróży możemy spotkać ich tak wiele. Dwa możemy rozmawiać swobodnie z tymi, z którymi na oczy się jeszcze nie widzieliśmy i być może tak będzie już zawsze, ale w internecie mamy dla siebie czas i chętnie wymieniamy doświadczenia.
Rozmowy, na które szkoda czasu
Są też i takie rozmowy, które dobrych rzeczy nie wnoszą nazbyt wiele. Z takimi ludźmi powoli uczę się rozmawiać, a w zasadzie kończyć tą rozmowę bardzo szybko, ku obopólnej korzyści. Każdy z nas ma prawo mieć własne zdanie, o to przecież chodzi. Zapewne spotkaliście się nieraz ani nawet nie pięć, że druga osoba ma A. takie zdanie jakie jest Wasze; B. inne zdanie, ale takie w waszych granicach zrozumiałości; C. tak bardzo inny pogląd, że boli Was aż na samą myśl. Musimy (a może powinniśmy, albo dobrze by było gdybyśmy byli?) być gotowi na taką sytuację i może warto sobie wypracować jakiś system, sposób działania, który możliwie jak najbardziej nas uchroni, przed konsekwencjami takiego spotkania? Może, ja tylko spekuluję, ale faktycznie zauważam u siebie dwie tendencje i w zależności od sytuacji reaguję dwojako.
Wyjście A – szybkie wycofanie
Czasami w milczeniu dość szybko kończę rozmowę, bo szkoda mojego czasu i ewentualnych nerwów. To taka postawa raczej wycofująca, ale nie ma w niej nic złego. Jeśli nie czujemy się na siłach, to doprawdy – nie ma się co szczypać i podnosić rękawicy. Kiedy ktoś rzuca w moją stronę swoje zdanie, ale robi to w sposób nieco bojowy lub z wyższością, to ja zwyczajnie – uciekam? Nie, nie uciekam bo to zdecydowanie nie jest ucieczka w popłochu czy pełna wyrzutów sumienia. To zwykłe wycofanie się, bo wiem że akurat tym razem taka droga będzie dużo lepsza. Nie dam rady wszystkim tłumaczyć swojego stanowiska, bo im dłużej żyję tak jak żyję i czerpię z takich, a nie innych źródeł, tym więcej czasu potrzebuję na wypowiedzenie swojego zdania. Zaczyna być ono bowiem dużo bardziej złożone i porusza zazwyczaj kilka sprzecznych aspektów. Dlatego wolę moją energię zostawić dla siebie lub dla innych – dla których uznam że chcę ją wydatkować.
Wyjście B – asertywna odpowiedź
Ostatnio jednak uczę się udzielać asertywnych odpowiedzi. Takie, które od razu ustawiają granicę – moje granice. Bo jak wspomniałam wyżej, moje opinie im dłużej podróżuję, tym są szersze, bardziej otwarte, plastyczne i ciągle pracują. Dlatego nie o tych granicach mówię, nie stawiam muru broniącego mojego zdania, bo ono może się zmienić. Stawiam jednak granicę przed sobą – jasno wskazując, gdzie i jak dana osoba może się poruszać i w jaki sposób będziemy rozmawiać. dla własnego komfortu? Zdecydowanie! Bo nasze pokłady siły są ograniczone, a ja swoich mam zamiar bronić i z roku na rok idzie mi to coraz lepiej.
Takie złote rady, naprawdę zostawcie dla siebie
Wróćmy jednak do podróżniczego wyścigu szczurów. Pierwszym stwierdzeniem, z którym czasami się spotykam dotyczy sposobu zwiedzania i tak naprawdę naruszania tego, co dla mnie ważne i co w podróżach lubię. A lubię dowolność i wybieranie tego co mnie interesuje, a nie oglądanie i poznawanie tego co muszę, powinnam czy co wypada. Dlatego kiedy słyszę, co ja muszę zrobić, czego muszę spróbować i gdzie muszę pojechać, żeby uwaga: poznać jakiś kraj, bo jeśli tego nie zrobię, to jakbym w ogóle w tym kraju nie była, to mam ochotę wybuchną gromkim śmiechem! Niech te osoby mi powiedzą, gdzie wysłałyby kogoś na wycieczkę, żeby od naprawdę poznał Polskę. Do Biskupina, na Jasną Górę, oglądać nagrobki na Wawelu, czy pod Gdańską Stocznie, a może gdzie stukają się legendarne Poznańskie Koziołki, czy na zimnego Lecha do baru? Nie no i obowiązkowo na nocny przystanek pod stadion, żeby ktoś mu podbił oko. Może nad morze, a może w góry – tu i tu historia i przyroda jest piękna! Co powinien zjeść, świeżą rybę złowioną na mazurach, czy góralskie placki, kluski śląskie, albo pierogi? Ale na pewno te ruskie! Ile punktów trzeba odhaczyć, aby uznać że poznało się Polskę – bo ja odhaczam je przez 28 lat i nadal jej nie poznałam.
Co ciekawe, każdy daje takie rady, ale ich realizację widzi już zupełnie inaczej! Wiecie, że w przeciągu tygodnia usłyszałam dwa skrajne pomysły na to jak zwiedzać jak prawdziwy podróżnik?
Prawdziwy podróżnik poznaje kulturę i ludzi
Pierwsza rada oczywiście dotyczyła kultury. Ciężko się nie zgodzić, kultura ważna sprawa. Jednak czy powinnam dostać reprymendę, bo za dużo chodzę po górach i najlepiej to iść w miasto, miasteczko i wsie, aby odkrywać lokalną społeczność, nawiązywać relację i poczuć to POCZUĆ ten kraj? Na to odpowiedź mam jedną: jak mam ochotę spacerować po miastach, to wiecie co robię? Spaceruję na Boga po miastach! Jeśli chcę do muzeum wejść to wchodzę, a jeśli nie to nie wchodzę nawet jakby to było najważniejsze muzeum na świecie! Jednak jeśli mam ochotę iść na górski szlak, to zwyczajnie idę. Czy jeśli w Rumunii zobaczyłabym tylko i wyłącznie góry, to źle? Czy ktoś ma prawo mi zarzucić, że ja Rumunii nie poznałam? Nie ma prawa. Chociaż prawdą jest, że kraju nie poznałam, ale uwierzcie mi – po zwiedzaniu Bukaresztu czy Klużu, także go nie poznam. No i ostatnia rzecz – czy ja mam w ogóle ambicje, aby tak było? Chyba tylko ktoś uważa, że skoro podróżuję to widocznie tak.
Prawdziwy podróżnik odkrywa nieznane lądy
A propos tych gór. Druga złota rada dotyczyła właśnie ich i była absolutnym przeciwieństwem tej pierwszej i po raz kolejny miała mi pokazać jak źle podróżuję. No bo jak można wybierać tylko popularne kierunki? Zostaliśmy obśmiani i pan piechur na 101% uznał z satysfakcją, że oho Polacy jeżdżą do Rumunii tylko na Fogarasze i z powrotem – dlaczego? Bo są najpopularniejsze i najwyższe. Prawdziwy podróżnik podąża nieprzetartym szlakiem, omija te 'turystyczne miejsca’ i wytycza własną ścieżkę. Oczywiście w domyśle, że gdybyśmy byli prawdziwymi podróżnikami poszlibyśmy na te bezludne, ale i mniej spektakularne góry, a skoro jesteśmy w Fogoraszarch, to jesteśmy jak wszyscy (czy to miała być obelga?). Kolejna moja odpowiedź: jeśli chcę zdobywać najwyższe szczyty i jestem na to gotowa, to jakby (nie)przepraszam, ale co w tym złego? Skoro wiem, co mnie kręci, a co mniej to dlaczego miałabym się do czegoś innego zmuszać? I znów – czy ja mam w ogóle ambicje, aby robić takie rzeczy?
Według powyższego wychodzi, że jestem podróżniczką z plastiku
Nie mam zamiaru być Cejrowskim boso. Nie mam ochoty jak Kossakowski szukać kultury pukając do drzwi w leśnych chatach, gdzie nie prowadzi żadna droga. Nie muszę nieść wartości jak Martyna Wojciechowska. Mogę, ale nie muszę!
Nie słucham już rad, o które nie proszę. Powiedziałam, że 'mam to w dupie’, ale doskonale wiemy, że gdybym miała nie napisałabym o tym całego wpisu na bloga. Więc to trochę nieprawda. Jasna sprawa, że osobiście nic sobie z tego nie robię i nie wpływa to na mnie stresująco, że coś muszę, że powinnam, że wypada. Ale to smuci, to jednak kłuje.
Nie chcę w tym być. Jeśli ktoś woli London Eye niż argentyńskie stepy, to co? Czy to jest gorsze? Jeśli masz ochotę usiąść w restauracji z widokiem na Wieżę Eiffla i pić kawę, to jasne – rób to i mam nadzieję, że podadzą Ci to tego dobrego croissanta. Nie wyślę Cię do Luwru, nie każde czytać francuskiej historii. Jeśli masz ochotę śmiało. Jeśli nie? Samczego w tej kawiarni – są dni, kiedy chętnie bym się dosiadła ❤
Naprawdę – pytanie o wskazówki i słuchanie rad nie jest złe – jest super! Jednak warto abyśmy wszyscy przemyśleli swój język jakim się posługujemy i sposób komunikacji. Ja głęboko w ludzi wierzę i często naiwnie też w dobre intencje. Wiem, serio że te osoby nie zawsze chcą źle, wręcz przeciwnie – chcą nas zachęcić, uświadomić, pokazać, czują misję edukacji. Rozumiem i szanuję.
Według powyższego wychodzi, że jestem podróżniczką z plastiku
Jednak to jak operujemy mową ma ogromne znaczenie. Nie jestem zwolenniczką skrajności. Dlatego szybciej zostanę wegetariankę, kiedy ktoś mi powie „Ostatnio zaczęłam ograniczać mięso i odkryłam świetne przepisy. Teraz umiem już przygotować taki obiad aż 4 razy w tygodniu. Jak chcesz to Ci jakiś podeślę.” niż kiedy usłyszę „Nie powinnaś jeść mięsa, bo to zabijanie zwierząt. Poza tym przyczyniasz się do powolnego wyniszczania naszej planety. Nie czytałaś ostatniego raportu ekologicznego? Może najwyższy czas się tym zainteresować?”.
Sami pomyślcie jaki wydźwięk ma każda z tych wypowiedzi. Jakie emocje towarzyszą wam przy pierwszej? Ciekawość, powiew świeżości i co ważne – poszanowanie waszej przestrzeni, zostawienie swobody i brak sztywnych ram. Drugi komunikat zapewne jest brutalny i nieco prawdziwy, ale co wtedy czuję? Atak, osaczenie, wskazanie środkowym palcem jako winnej, mocne ukłucie. Po pierwsze, bo wynika z tego że jestem tym złym człowiekiem, a na dodatek głupim i niezainteresowanym światem, bo jasne że mała szansa, bym czytała taki raport.
Także cóż innego mogę powiedzieć – słowa mają moc i jak pisała Anna Ciarkowska na wstępie wybitnej książki „Pestki”
Sytuacja jest taka, że podróżniczy wyścig trwa, a mi się trochę nie chcę brać w nim udziału.
Dopóki nie wyrządzam nikomu krzywdy, robiąc po swojemu to nikomu nic do tego.
A jeśli uważasz, że przez to nie jestem „prawdziwym podróżnikiem”, to cóż mogę rzec:
pozdrawiam i macham plastikową rączką – cześć ✋
Maja R.