Tatrzańska turystyka ma się nieźle
Czy Tatry są dla wszystkich?
Tak! Chociażby dlatego, że Tatry to pojęcie mieszczące w swoich pięciu literach ogromny obszar. Tatry to przecież 785 km2, z czego tylko 22% leży na terenie Polski, a pozostałe 78% cieszy mieszkańców Słowacji. Dlaczego więc ktoś ma prawo mówić, że Tatry są dla nielicznych? Okej, zapomnijmy na moment o całej słowackiej części i skupmy się na naszych 175 km2. Tarty Zachodnie, Tatry Wschodnie, w tym Wysokie i Bielskie. W linii prostej skrajne punkty wschodni i zachodni dzieli 51,5 km. Po samej polskiej stronie mamy 275km szlaków. Czy nadal ktoś może mówić o Tatrach dla wybranych?
Według MOJEJ opinii
to są góry dla każdego – ale – nie każdy jest gotowy na każdy szlak, na każdą wysokość, na długi trekking, ostre podejście, dużą ekspozycję, ekstremalną pogodę.
Uważam, ze Tatrzański Park Narodowy jest piękny, jest różnorodny, warty poznania i otwarty dla wszystkich Polaków. Zaraz mogą się posypać komentarze ostre jak te pod artykułami na Tatromaniaku, gdzie każdy z pozycji fotela jest znawcą wszelakich dziedzin i oczywiście musi zająć odpowiednie stanowisko i wypowiedzieć się w roli niepodważalnego eksperta. Owszem są osoby, które może i nie powinny odwiedzać takich miejsc, bo np. śmiecą (jakby butelka po wodzie była cięższa, niż butelka z wodą), hałasują (przecież każdy ma ochotę posłuchać Miłości w Zakopanem śpiewaną przez podpitego turystę dumnie wjeżdżającego bryczką na Morskie Oko), są totalnymi ignorantami (i idą w klapkach, z dzieckiem i psem na Orlą Perć o 15:00). Fakt, takie elementy są w górach i często odbierają przyjemność innym turystom, często ściągają też niebezpieczeństwo na siebie i innych. Ale kochani to tak jakby zabronić komuś jechać nad morze, bo czy na polskiej plaży się tak nie dzieje? Nie ma pijących, palących i hałasujących obywateli zerwanych jak pies z łańcucha? I tych którzy po imprezie wchodzą do wody, albo tracą z oczy swoje dzieci też nie ma? Yhm, skoro nie mamy prawa zabronić nikomu jeździć na wakacje, gdzie mu się podoba, to skupmy się na edukacji. Tatrzański Park Narodowy to piękne miejsce, jednak zanim każdy wybierze się na szlak powinien się dobrze przygotować. Mówię tutaj nie tylko o sprzęcie czy ubraniu. Mam na myśli zaczerpnięcie najświeższych informacji o warunkach, komunikatach. Mam na myśli zaznajomienie się z mapą. Ciekawą opcją jest też sprawdzenie sobie kamer, które na bieżąco pokazują obraz z kilku wybranych w parku miejsc. Dodatkowo moją miłością są blogi podróżnicze i nawet jeśli moje wyjście w Tatry jest już tym liczonym w dziesiątkach nie omieszkam sprawdzić kilku blogowych wpisów u różnych autorów.
Bardzo mocno odeszłam od tematu, więc już wracam na odpowiedni szlak – oczywiście tatrzański szlak. Bałam się tego wyjazdu jak cholera. Już dawno nie biwakowałam zimą, już dawno nie byłam zimą w Tatrach, więc obawiałam się czy nie będzie za zimno, za wietrznie, ile drogi będzie trzeba torować, a ile tras będzie wydeptanych. Zaczęliśmy jak zawsze od sprawdzenia aktualności stronie Tatromaniak, oraz na oficjalnej stronie TatrzańskiegoParku Narodowego. Portale informacyjne podają do wiadomości, że w Tatrach obowiązuje lawinowa 2-jka, tutaj przyda się minimalna znajomość terenu i rozeznanie – Tatry to jak pisałam wyżej ogromny obszar. Kolejnym krokiem było wstępne wyznaczenie trasy – zimą jak zawsze wstępnie, bo tutaj nigdy nie da się nic zaplanować. O ile na stronie mapy-turystyczne możemy wyznaczyć trasę, sprawdzić szacunkową długość jej przejścia i profil wysokości, o tyle zimą należy przecedzić to przez grube sito. Wyznaczyliśmy zarys trasy na dwa trzydniowe wyjścia, oczywiście przeliczyliśmy te sugerowane długości przejścia na takie ‘zimowe’. Tutaj należy jednak bardzo uważać, bo można wejść zimą na Rysy, można też nie dać rady podejść nawet pod Morskie Oko.
i według mapy turystycznej była to trasa na 14 godzin 7 minut, miała 29 kilometrów i liczyła 2400 metrowe podejście. Dużo – niedużo, to zależy. Jednak był to tylko zarys i jak się zaraz przekonacie bardzo szybko nasze plany uległy zmianie.
Dojazd do Zakopanego
Sam dojazd pod Tatrzańskie szczyty idzie już niezgodnie z planem. Mimo że wyjechaliśmy godzinę wcześniej niż wstępnie zakładaliśmy, to przed Krakowem łapie nas gęsty śnieg, który nie odpuszcza do samego końca (i jeszcze kolejne dwa dni). Na parking w Gronik dojeżdżamy po 15:00, a zanim się ostatecznie pakujemy mija kolejne pół godziny. Na szlak ruszyliśmy więc w środę o godzinie 15:50 (zamiast planowanej 12:00). Żwawo wkraczamy na żółty szlak, który miał zaprowadzić nas tego dnia aż w okolice Kondrackiej Przełęczy. Jednak kiedy wchodziliśmy na Wielką Polanę wiemy, że szybko przyjdzie nam pożegnać się z planami. W środę szlak jest jeszcze trochę wydreptany, jednak śnieg sypie na dobre i nie zapowiada się, aby chmury miały prędko zmienić plany. Dochodzimy – być może – na wysokość około 1200m.n.p.m., czyli jakieś 3 kilometry i 250 metrów w górę. Mamy już po 18:00, zaczyna robić się ciemno. Tego dnia już odpuszczamy.


Nie chcemy iść na Giewont
Pobudka o 6:00 po długiej, przespanej nocy ponownie wita nas sypiący śnieg. Wraz z pierwszą czwartkową myślą porzucamy pomysł wejścia na Giewont, chcemy dojść do Przełęczy i zobaczyć co dalej. Opcje będą dwie 1) wejście na Kondracką Kopę lub 2) zejście na Halę Kondratową. Pakujemy się i ruszamy w tym białym puchu. Widoczność nie powala, ale liczymy że w południe się wypogodzi. Dalej kierujemy się żółtym szlakiem, aż do momentu, kiedy przestajemy kierować się jakimkolwiek. Idziemy sprawdzając trasę z GPS-em, ale głównie tam, gdzie w ogóle da się iść. Śnieg sięga już ponad kolana i zaczyna się torowanie. Już dawno przestało być widać drogę, którą mogli iść inni. Idziemy żlebem i wbijamy się na jakąś grań. Nadal myślimy, że jesteśmy w okolicy szlaku żółtego i w sumie to nawet jesteśmy. Między Głazistym Żlebem przy żółtym szlaku, Siodłem na szlaku czerwonym (zimą zamkniętym), a Giewontem jest jakieś 300 metrów. Dlatego tak idąc i idąc i nic nie widząc jesteśmy mocno zdziwieni, kiedy nagle Krzysiek podnosi głowę i mówi „O Giewont”. Pytam go gdzie, myśląc „Boże co on widzi w tej mgle”. Nie spodziewam się odpowiedzi, że dokładnie tutaj przed nami. Wychylam się za niego i widzę krzyż w całej jego okazałości. Szlag!

Giewont i nieszczęsne 1894m.n.p.m.
Powiem szczerze, że byłam totalnie załamana faktem stania na Giewoncie. Próbujemy z niego zejść dwa razy wybierając złą drogę, w międzyczasie zahaczam rakiem o stuptuty i wywracam się na kamienie obijając biodro i zdzierając kolano. Nie ma jednak opcji, otrzepuję się ze śniegu i ze łzami w oczach idę za Krzyśkiem, który tym razem prowadzi nas idealnie z GPS-em, dzięki czemu w końcu docieramy pod znak na Wyżnej Kondrackiej Przełęczy. Jesteśmy szczęśliwi i po odnalezieniu niebieskiego szlaku schodzimy nim do Przełęczy, gdzie natrafiamy na cywilizację – tj. dwoje innych turystów idących na Giewont. Wymieniamy się spostrzeżeniami i dalej kontynuujemy marsz już ich śladami. Co prawda przetarli oni szlak w trochę innym miejscu, ale dzięki temu omijamy duży nawis i bezpiecznie schodzimy Doliną Małego Szerokiego.

Teraz już tylko tatrzańskie doliny
Po przerwie i zjedzeniu obiadu nabieramy sił i docieramy do Schroniska na Hali Kondratowej – jest zamknięte i wydaje posiłki przez okienko. Nie mamy potrzeby się tu zatrzymywać toteż mijamy budynek i idziemy dalej niebieskim szlakiem. Na Polanie odbijamy do Hotelu Górskiego Kalatówki – również zamkniętego, z wydawką posiłków na zewnątrz. Strasznie boli mnie zamknięcie schronisk. Okej, są one otwarte dla osób, które mają rezerwację na nocleg. Jednak pozostali mogą je jedynie omijać, ze smutkiem zaglądać przez okienka do ciepłego wnętrza i obserwować dym z komina. Boli mnie to, boli strasznie. (edit. Nie wszystkie schroniska w TPN są zamknięte, dlatego warto być przygotowanym na różne opcje – w Dolinie Chochołowskiej i na Ornaku na przykład można wejść do środka, aby skorzystać z toalety, a nawet pobrać darmowy wrzątek do zrobienia sobie herbaty.)

Całkowita zmiana planów, czyli zmęczenie i rozsądek biorą górę
Podejście pod Giewont zmęczyło nas jak jedno z najgorszych podejść na Zawrat kilka lat temu. Nie chcemy już słyszeć o Kuźniacach, o Hali Gąsienicowej, ani o żadnym z jej stawów. Z Kalatówek lecimy już czarnym szlakiem do Przełęczy Białego w kierunku Zakopanego. Z radością odkrywam, jaki to jest piękny szlak! Idziemy powoli i naprawdę napawam się widokami. Raz, w końcu są jakieś widoki, a dwa są one kozackie. Co chwila zatrzymuję się by zrobić zdjęcie, albo po prostu westchnąć nad pięknem krajobrazu. Mijamy choinki szczodrze obsypane śniegiem i liczne drewniane mostki. Czarny szlak z Kalatówek ląduje w sekcji pięknych, tych lżejszych, tatrzańskich szlaków! Docieramy do odejścia żółtego szlaku do Doliny Białego kiedy mamy już późne popołudnie. Skręcamy ku dolinie, ale nie wracamy tego dnia do centrum.

Zakopane i cały hostelowy dzień
W piątkowy poranek ponownie szybko się zbieramy i ostatecznie docieramy do centrum Zakopanego. Trzeci dzień naszego tatrzańskiego wypadu kończymy przed południem, ale bez żalu. Uważamy, że porządny odpoczynek nam się należy, sprawi nam dużo przyjemności i przede wszystkim pozwoli zregenerować siły. Mamy zarezerwowany nocleg na booking.com i tym razem lądujemy w wieloosobowym pokoju w Hostelu 1902 tuż przy Krupówkach. Koszt noclegu z piątku na sobotę, na jedną noc w pokoju z ośmioma łóżkami to 40zł za osobę (noclegi z soboty na niedzielę w całym mieście były już sporo droższe). Możemy zameldować się już w południe i zaczynamy od ciepłego prysznica. Zakupy na pyszny obiad zrobione, magnes dla babci zakupiony – całe szczęście, bo zaczyna padać deszcz. Dla nas deszcz jest najgorszą pogodą, jaka może trafić się w ogóle, gdziekolwiek nie jesteśmy. Zadowoleni oglądamy go przez duże okno wychodzące na ulicę. Pokój może nie należy do tych cichych miejsc, ale jest czysty, ciepły i przez niewielką liczbę innych lokatorów pozwala nam absolutnie odpocząć, a ten odpoczynek bardzo się przyda! W piątek śpimy na spokojnie, w ciepłym łóżku Hostelu 1902, a już od soboty czeka nas kolejny atak na tatrzański szlak. ❤
Do zobaczenia na Tatrza ńskim szlaku
Maja R.