Fez i Marrakesz – co mnie wkurzyło w Maroku, na co trzeba uważać i trochę o zwiedzaniu

To miał być wpis o zwiedzaniu Fez i Marrakeszu, ale nie będzie. A przynajmniej nie do końca. Zwiedzanie Fezu przypadło na kilka godzin po wyjściu z samolotu. Marrakesz był w planie na któryś dzień z kolei. Jednak tu i tu czuliśmy się fatalnie, te miasta nie są dla nas i ostatecznie przyniosły nam wiele niemiłych wspomnień. Czy warto je zobaczyć – tak, kurde tak! Ale chyba trzeba to dobrze zaplanować, a nie podążać za hasłami „zgubić się w..”. Poniżej kilka sytuacji z życia wielkich, marokańskich miast.

Zgubić się w uliczkach medyny – a czy da się inaczej?

Medyna to takie nasze stare miasto, ale to przetłumaczenie, mogłoby dać mylne wyobrażenie. Większości z nas bowiem w takich chwilach staje przed oczami Kraków, Toruń i inne piękne uliczki zakończone rynkiem, placem z ratuszem, pałacykiem, albo murami i wieżami zamków. Maroko to zupełnie inny region świata, gdzie trudno szukać podobieństw w „polską” zabudową. Medyna w Fez, jak wspomniałam jest jedną z najstarszych i największych.

Jednak pierwsze wejście do tej części miasta może spowodować ciarki, o ile nie spotkaliście się już z krajem, o takiej kulturze. Wejście w niezwykle ciasne uliczki, gdzie ciężko byłoby jeździć rowerem. Wysokie budynki jeszcze bardziej potęgują to wrażenie. Rozumiem zamysł budowlany, bo w temperaturach jakie czasem odnotowuje się w mieście wejście do medyny jest jak zbawienny spacer po lodówce. Niemniej jednak, we mnie wzbudza mieszane uczucia. To nasze pierwsze godziny w tym, ostatecznie, przepięknym kraju – jednak nadmiar atrakcji chyba daje się we znaki.

Zgubić się w uliczkach medyny – krzyczą przewodniki po Fez czy Marrakeszu i ja nawet się z tym zgodzę, ale dodam od siebie, że okej dobrym planem na zwiedzanie tych miast jest zgubienie się w uliczkach medyny, bo po prostu nie da się inaczej. Nie ma chyba turysty, który by się nie zgubił. Nawet jak chcesz zrobić na przekór wszystkim przewodnikom, to sorry ziom – nie dasz rady – będziesz zgubiony jak miliony z nas.

Chodź pokażę Ci drogę, no chodź nie chcę pieniędzy

Osoby, które w medynie się odnajdują to zapewne Marokańczycy, którzy chętnie – niezwykle chętnie – oprowadzą Cię po mieście. I wiecie co? Wtedy chcieliśmy być samodzielni, nie dać się naciągnąć, bo naczytaliśmy się w internetach, że to standard i że takie pomocne osoby znajdą się na każdym kroku. Z perspektywy czasu, żałuję że nie zapłaciłam tych kilkudziesięciu dirhamów i nie poszłam w Fez i Marrakesz z przewodnikiem. Zaczepki, że nie znasz drogi, a nie znasz, bo idziesz z nawigacją w ręku. Ale nie, czeka Cię teraz wielkie udowadnianie światu, że wiesz gdzie zmierzasz i twarde odpowiadanie trochę nachalnym Marokańczykom, że przecież znasz drogę, a tak naprawdę rosną w tobie wątpliwości. Co jednak ważne! Jeśli zdecydujesz się na przeprowadzenie chociaż kawałka licz się z tym, że musisz zapłacić! A co jeśli na wstępie zapytasz czy za darmo, jasno powiesz, że nie zapłacisz za to, a uśmiechnięty Pan powie okej, okej, chodź? Guzik, bo na koniec będzie chciał pieniądze. Nam zdarzyło się tak w Marrakeszu. Ostatecznie chcieliśmy zapłacić za w sumie – przebiegnięcie – przez tamtejszą garbarnie, ale on chciał więcej i wyśmiał wyciągnięte przez nas pieniądze. Wkurzyliśmy się i stwierdziliśmy, że nie to nie i odeszliśmy. Od razu uciekliśmy do samochodu i odjechaliśmy z tego miasta. Baliśmy się, że wszyscy tam się znają i zaraz ktoś nas okradnie. Skąd takie myśli?

Opłata parkingowa dla chłopaków w dresie

A no po pierwsze stąd, że podjeżdżając pod jedną z bram w Marrakeszu zaparkowaliśmy na sporym parkingu. Jednak nie był aż tak wielki, aby ujść uwadze kilku łebkom. No przepraszam, za nazewnictwo, ale tak. No więc z daleka widać, że nasze auto jest z wypożyczalni = turysta. Od razu jak wysiadamy z samochodu podbija do nas ze trzech chłopaczków, w dresach, jak nic w wieku naszej szkoły średniej i mówią, że tutaj obowiązuje opłata parkingowa. Na co unosimy brwi do góry i myślimy, że to chyba żart. Nawet jakby taka opłata była to na pewno nie płaci się jej tym chłopakom. Ale oni mówią do nas twardo, że płacimy albo odjeżdżamy. Jasna pogoda, ja tak strasznie chcę zobaczyć tę garbarnię. No więc płacimy, niewiele, bo niewiele ale jednak. Dajemy im te pieniądze w obawie, że zarysują samochód, albo w ogóle nim odjadą.

 

Zaczepka, napad i rycerz na białym koniu

Kolejna smutna sprawa. Odstawiamy kumpla w ostatni dzień do Fezu, my mamy lot kolejnego dnia o 6:00, on wieczorem. Więc ten idzie do hotelu, a my lecimy oddać auto i zdrzemnąć się na lotnisku. Wysiada koło bramy, a do hotelu ma 100 metrów. O te 100 metrów za daleko, bo po wejściu do medyny już po chwili podchodzi kilu rabusiów, że ma dawać pieniądze. Ale zaraz jak na zawołanie zjawia się inny Marokańczyk i broni naszego kolegi dzielnie. Rozmawia z nimi, przekonuje aby dali spokój. Ostatecznie tamci odchodzą, a ten proponuje odprowadzenie do hotelu, aby uniknąć kolejnych przykrych sytuacji. Za to oczywiście pod drzwiami budynku żąda kasy. Nasz kumpel aby zapłacić za hotel gotówki już nie ma, umawia się więc, że kolejnego ranka właściciel hotelu pójdzie z nim do bankomatu. Po fatalnej nocy idą razem i ten bezczelny typ bierze wszystko co zostało wyjęte z bankomatu! Dlaczego? Za nocleg i za fatygę, że musiał tu przyjść. Wszystko, bierze kur* z ręki i odchodzi. To jest chamstwo, przepraszam ale tak – to jest już szczyt chamstwa.

Cennik znany i nieznany

Targowanie się to tutaj chleb powszedni, a mimo to i tak prawdopodobnie zapłacisz więcej niż Marokańczyk. Jednak to jeszcze nic, bo ostatecznie produkt kosztuje tyle, ile jesteś w stanie za niego zapłacić. Jeśli się godzisz, to twój wybór. Z drugiej strony, ceny w Maroku są naprawdę niskie, więc jakoś aż tak to nie boli. Ale wkurza kiedy kupujesz coś za 15 dirhamów, a płacisz 50. Kiedy idziemy do restauracji i Pan mówi nam wyraźnie fifteen, a po zjedzeniu obiadu mamy fifty to już słabo. I kłuć się, że powiedział -teen, a nie -ty? Najlepiej byłby mieć kartkę i długopis, ale nawet wtedy, kiedy na stole palcem napisze Ci cenę za tadżin, to przy płaceniu możesz się zdziwić, bo a to płata za stolik, a to coś tam – bo jesteś turystą, a ostatecznie i tak zapłacisz, więc kogo tutaj coś interesuje?

 

Odwracamy się i szukamy perspektywy

Po całej fali tych niemiłych wspomnień, zetknięć z naciągaczami, dla których jest to sposób na życie czas na miłą odmianę! Bo dobrze, trzeba być tego świadomym, że w dużych miastach może to tak wyglądać.  Naprawdę czasami strach podnieść wzrok i nawiązać kontakt wzrokowy, strach odpowiedzieć uśmiechem czy skinieniem głowy. Nigdy nie wiesz, czy to już coś kosztuje, czy jeszcze nie. Czy zaraz nie wyjdzie z drzwi pięciu innych chłopa, którzy szybko przekonają Cię, że ta usługa jednak była płatna. Brzmi to strasznie, ale lepiej być nieco ostrożnym, chociaż i tak w takich miejscach można znaleźć miłe twarze. A poza miastami? To już trochę inna historia. Na przestrzeni odetchnęłam świeżym powietrzem, mogłam swobodniej spacerować, rozglądać się, a nawet pytać o pewne rzeczy. Jak już spotkaliśmy kogoś miłego, to sami z siebie po prostu kupowaliśmy coś ładnego z jego straganu.

Fez – miejsca wart zobaczeni

Garbarnia Chouarasa – miejsce do którego nie dotarłam, bo tak do serca wzięłam sobie redę o gubieniu się w Medynie, że jak się odnalazłam to już była zamknięta.  To chyba najsłynniejsza i największa tego typu garbarnia i farbiarnia, która jest niewątpliwie warta odwiedzenia.  Miejsce to ogląda się z dachów okolicznych sklepów. Strasznie żałuję, że nie zobaczyłam tego miejsca, dlatego tak mi zależało na garbarni w Marrakeszu.

Brama Bou  Jeloud – jedna z licznych bram w Medynie, ale żadna nie zdaje się być tak popularna jak ta. Cała w niebieskie od zewnątrz i zielone od wewnątrz wzory. Najczęściej fotografowana i po prostu piękna, zaprowadzi nad do części medyny zwanej Dzielnicą Andaluzyjską.


Medresa Bou Inania – czyli szkoła koraniczna, która działa już od XIV wieku, kiedy prowadzono lekcje teologii i języka arabskiego. Warto tutaj zajrzeć, bo to jedno z nielicznych miejsc o charakterze religijnym w całym Maroku, które dostępne byłoby dla turystów.

Quaraouiyine – Al-Karawijjin– Wielki Meczet jest jednym z najważniejszych zabytków Fezu, a drugim pod względem wielkości meczetem w Maroku. Miejsce do obejrzenie tylko z zewnątrz, gdyż do środka mają dostęp tylko muzułmanie. Znajduje się tutaj najstarszy uniwersytet na świecie, który obecnie jest jednym z najważniejszych miejsc w zakresie studiów islamu. Najlepiej budynek oglądać – ponownie – w dachów okolicznych riadów.

Medresa Al-Attarine – XIV wieczna medresa, obok ww. meczetu. Miejsce to można zwiedzać, a najdziemy tu dziedziniec z fontanną. Jest też opcja zajrzenia do sal dla uczniów na piętrze.

Suk Attarine, Suk Hanna, Plac Seffarine – suki to marokańskie targowiska, a te w Fezie mają zadziwiającą organizację. Okazuje się bowiem, że tutaj inaczej niż w Marrakeszu mamy działy. Są targowiska tylko ze skórami, wyrobami metalowymi, ubraniami, owocami i warzywami, ceramiką itd.

Mellah – dawna dzielnica żydowska usytuowana w nowszej części Fes el-Jdid. W XII wieku sułtan nakazał przenieść się tutaj wszystkim żydom mieszkającym w starej części miasta. Dzięki temu zostali oni oddzieleni od społeczności muzułmańskiej. W uliczkach natrafić możemy na cmentarz żydowski oraz synagogi.

Jnan Sbil – miejski park może się okazać zbawienny. Po tylu atakujących nas z każdej strony „atrakcjach” może to być miejsc, gdzie chociaż na chwilę odetchniemy.

Grobowiec Merynidów – miejsce na wzgórzu El-Qolla to drugie miejsce, gdzie można złapać oddech z dala od miasta, a przy okazji rzucić na nie okiem. Stad rozpościera się bowiem widok na miasto i myślę, że z tej perspektywy, to można nawet Fez polubić.

Nam wielu z tych miejsc nie udało się zobaczyć, bo uparliśmy się, że nie weźmiemy przewodnika – jak wspomniałam dziś uważam to za błąd. Mieliśmy na zwiedzenie Fezu tylko jeden dzień, a połowę z tego czasu schodziliśmy po medynie, błądząc i szukając drogi. Może i to ciekawa forma odkrywania miasta, ale na to na pewno potrzebny już jest czas. Gdybym miała w Fezie 5 dni, to może i udałoby mi się odnaleźć wszystkie ciekawe atrakcje, a przy okazji poczuć ducha tego miasta – ale w jeden?

Marrakesz – miejsca warte zobaczenia

Jemaa El Fna – największa i najpopularniejsza atrakcja miasta, to zapewne plan Dżamma al-Fina. Z jednej strony sam plac w zabytkowej części miasta, do tego to co podobno tam się dzieje to magia. Uliczni sztukmistrzowie, zaklinacze węży i cała chmura ulicznego jedzenia. Wieczorami plac tętni życiem i ścigą tysiące turystów i mieszkańców. Za dnia to zwykłe targowisko, gdzie można kupić chyba wszystko.

Mosquée Koutoubia – meczet znany z tego, że został zbudowany, a później zburzony, bo stał nie w tę stronę, w którą należy się modlić. Oczywiście do środka nie wejdzie nikt, kto nie jest muzułmaninem, toteż należy się zadowolić spacerem dookoła meczetu.

Jardin Majorelle – płuca Marrakeszu, czyli ogród przy ulucy Yves Saint Laurenta – znanego projektanta, którego prochy po śmierci rozsypano, tutaj. Zieleń i spokój łączy się z niebieskimi fasadami budynków. Miejsce jest płatne i czasami słyszy się, że mimo piękna i spokoju jest dość drogie. My tutaj nie byliśmy, ale podejrzewam, że chciałabym tu złapać trochę spokoju.

Médersa Ben Youssef – kolejna muzułmańska szkoła, w której uczono Koranu i języka. Można ją zwiedzać za opłatą, co może być ciekawym doświadczeniem.   Pokoje mieszkalne, sale wykładowe i biblioteka, a cena wydaje się być przystępna.

Garbarnia – jest w mieście taka jedna, dużo mniejsza niż na w Fezie, ale wskoczyła jako punkt obowiązkowy na moją listę, po tym jak nie udało mi się zobaczyć tej w Fezie. Jest to coś zupełnie unikatowego, ale sposób zwiedzania, a właściwie biegu przez garbarnie prosto do sklepu ze skórami to moje drugie, najgorsze wspomnienie z tego miasta. A pierwsze? Opisałam wyżej i też jest związane w tym samym człowiekiem.

Nie będę pisała o większej ilości atrakcji, bo sami mało co w Marrakeszu zobaczyliśmy, a powodem tego był precedens z opłatą za parking i szybkie oddalenie się od garbarni po sprzeczce z „przewodnikiem”. Miasto pozostawiło duży niesmak, a wyjechanie samochodem na ulice, gdzie nie ma żadnych zasad ruchu drogowego, a rządzi tu wpychanie się i częste używanie klaksonu podstawiło kropkę nad i. Choć znów – żałuję, że nie ugryźliśmy tego miasta inaczej.

Wyszło jak wyszło. Tym, że Marokańskie największe miasta pozostawiły na mnie takie wrażenie staram się nie martwić. Mało tego – ja chciałabym do nich wrócić i spróbować raz jeszcze.

Czasami tak już jest, że człowiek raz sparzony nie zrobi tego drugi raz.

A są sytuację, gdzie ten sam człowiek wlazłby do tej samej rzeki milion razy.

Maja R.

4 komentarze

  1. Ciekawe, Fez mnie zachwycił, podobnie jak ludzie swoją życzliwością. Może to prawda, że dostajesz to, co dajesz 🙂 Pozdrawiam i życzę pięknych podróży!

    • Nie wszystko się musi wszystkim podobać. Myślę, że w życiu zachwyciło mnie wiele miejsc, sytuacji i zdarzeń, które może akurat Tobie nie przypadłby do gustu. Dlatego, że jesteśmy tylko ludźmi i każdy z nas jest inny. Ja czuję się dobrze w UK i Norwegii, inni w Turcji i Portugalii. Nie każdy lubi tłok, ścisk i tak intensywny kontakt z drugim człowiekiem, więc to nie jest tylko kwestia tego co się daje, a kwestia tego w czym czujemy się dobrze 🙂 Taka moja opinia

  2. Trzeba wiedzieć gdzie się człowiek wybiera. Możliwości które daje internet są tak wielkie że jeżeli ktoś zada sobie trochę trudu to będzie wiedzial czego może oczekiwać po danym kraju. Ale jeżeli ktoś decyduje się nazwiedzanie np. marokańskich miast samochodem to musi się liczyć z delikatnie mówiąc niedogodnościami. Ci, którzy mają trochę pojęcia o podróżowaniu zostawiają auto na hotelowym parkingu i dalej dają sobie radę na nogach, albo korzystają z lokalnej komunikacji. Nie można mieć też węża w kieszeni ponieważ jak stać mnie na zagraniczny wyjazd to muszę mieć też kasę na ewentualny bakszysz. Miejscowi świetnie wyczuwają takich dusigroszy.

    • To, że człowiek ma możliwość przeczytania o czymś wcześniej w internecie, nie oznacza od razu, że jest w tanie na wszystko się przygotować. Zawsze podczas robienia czegoś po raz pierwszy (a nawet któryś z kolei) może nas coś zaskoczyć – pozytywnie lub negatywnie. Gdybyśmy mogli odkryć świat czytając blogi czy reportaże, czym byłyby podróże? W moim mniemaniu, jeśli ktoś decyduje się na zwiedzanie jakiegokolwiek miejsca, to nawet jeśli zada sobie ten trud o którym piszesz i przeczyta wszystko co mu wpadnie w ręce, to ostatecznie i tak odkrywać będzie miejsce po swojemu i będzie je doświadczać osobiście na swój sposób.

      Jest różnica między wężem w kieszeni i byciu dusigroszem, a osobom, która nie ma akurat w planach kupowania ręcznie robionej torebki ze skóry 🙂

      Pozostawiam już bez odpowiedzi hasło „Ci, którzy mają trochę pojęcia o podróżowaniu” – ja nie mam zamiaru nikogo oceniać, czy ma o podróżowaniu pojęcie czy nie, bo każdy z nas robi to w innym celu, ma inne możliwości, bagaż doświadczeń, inne marzenia i spojrzenie na świat.

      Pozdrawiam

Dodaj komentarz