autostopem przez Włochy

Autostopem po Europie w czasach pandemii – koniec naszej studniowej podróży

Witam Was w drugi dzień Świąt Bożego Narodzenia i jest to idealny moment, aby opowiedzieć o naszej autostopowej podróży po Europie. Dlatego, że wyjeżdżając w tą podróż planowaliśmy wrócić właśnie w grudniu 2020 roku. Zmieniliśmy jednak plany pod koniec października i wylądowaliśmy w Polsce 2 listopada – dokłądnie po 100 dniach (głównie) autostopowej podróży po Europie. Dziś będzie zatem o powrcie w środku covidowej burzy. Będzie też o tworzeniu długich list usprawiedliwień i o tym, dlaczego zmiana zdania jest taka trudna – mimo że każdy wie, że tylko krowa go nie zmienia. Zapraszam ❤

„Siłą napędową samousprawiedliwienia, źródłem energii, która wytwarza w nas potrzebę usprawiedliwiania własnych działań i decyzji – zwłaszcza błędnych – jest nieprzyjemne uczucie, które Fistinger nazwał dysonansem poznawczym” 

Dlaczego wszyscy błądzą (ale nie ja) –  E. Aronson, C. Tavris

Powiedziałam trzy słowa klucz: autostop, Hiszpania i Boże Narodzenie

Zacznę od początku, co by każdy wiedział skąd w ogóle wracamy i dlaczego postanowiłam o tym napisać, bo przecież każdy z wakacji chcąc nie chcąc kiedyś wraca. Był 26 lipca, kiedy wsiedliśmy do samochodu koleżanki Oli, jechała ona nad Niemiecką granicę, więc skorzystaliśmy z okazji. W niedzielny poranek spakowani w plecaki ruszyliśmy w drogę niesieni hasłem „Jedziemy autostopem do Hiszpanii i wrócimy na Boże Narodzenie.” Wpadliśmy na ten pomysł jakiś tydzień wcześniej idąc Bieszczadzkim szlakiem. Pragnęliśmy słońca, a Hiszpania zdawała się być idealnym miejscem na jego codzienne, bezgraniczne konsumowanie.

Spakowaliśmy 60-litrowy plecak i ruszyliśmy autostopem w Europę

Dlaczego autostop? W sumie nie wiem. Żeby zaoszczędzić pieniądze na transporcie, bo zawsze podobał nam się ten sposób podróżowania, dodatkowo można spotkać wiele ciekawych osób. Jeśli złożyć do to kupy i dodać fakt, że dysponujemy nieokreślonym czasem, to autostop zdawał się być rozwiązaniem wręcz idealnym. Co prawda mamy rok 2020, kto czyta to teraz ten wie, co to oznacza. Mam nadzieję, że osoba, która przeczyta to w przyszłości nie będzie wiedziała co mam na myśli. Mam nadzieję, że za kilka lat świat wróci do normy i ten czas zostanie mglistym wspomnieniem. Tłumaczę tym, co wiedzieć nie będą, dla potomności. Rok 2020 to czas kiedy świat stanął na głowie. Z początkiem tego roku całym światem zawładnął koronawirus. Zmienił nam codzienne życie bardzo, za bardzo i to rzadko kiedy na lepsze. Każdy posiadał maseczkę do zasłaniania ust i nosa i w zależności od aktualnych zasad w kraju nosił ją w pracy, w sklepach, na ulicach. Były czasy, że ludzie nie mogli wychodzić z domu, granice były kontrolowane, dzieci nie chodziły do szkoły. Kina i wiele ośrodków kultury stało za zamkniętymi przez rząd drzwiami. A my byliśmy jak dzieci we mgle, bo nikt nie wiedział czym i kiedy się to cholerstwo skończy. Najgorzej było wczesną wiosną, potem drugi raz, poźną jesienią i zimą.

Wiecie co, mała dygresja. Nie macie pojęcia, jak cudownie pisze się o tym w czasie przeszłym. Niestety mamy grudzień i w wielu krajach znów ogłoszono lockdown, rządy ponownie zamykają granice, a samolotów lata coraz mniej. Szlag.

Dojechaliśmy do Hiszpanii? Nie – czyli autostopem do Włoch

Mimo strachu, czy w tych czasach autostop zadziała postanowiliśmy zaryzykować. Wracając. Na Niemiecką granicę z pomocą Oli dojechaliśmy bardzo szybko. Kolejno na kilka samochodów do Austrii, gdzie przespaliśmy swoją pierwszą na wyjeździe noc. Drugiego dnia wjechaliśmy już do Włoch – tak do Włoch, nie do Hiszpanii – a nasze zdanie „Jedziemy autostopem do Hiszpanii i wrócimy na Boże Narodzenie.” uzupełniliśmy o stwierdzenie, że Włochy są po drodze i autostopem do Włoch też brzmi dobrze. Chcieliśmy najpierw dotrzeć w Dolomity, bo taki wyjazd mieliśmy zaplanowany na kwiecień tego roku (w kwietniu Włoska granica była zamknięta). Postanowiliśmy zobaczyć góry teraz. Schodziliśmy w Dolomitach ogromną ilość kilometrów. Po miesiącu zjechaliśmy niżej. W Wenecji i dalej na zachodzie odpoczywaliśmy jak trzeba. Zwiedziliśmy też Weronę, poszliśmy w góry i pływaliśmy w wodach Jeziora Garda. Najedzeni figami i spaleni słońcem zahaczyliśmy jeszcze o Bergamo i całkiem opustoszały z turystów Mediolan. Fig szkoda, nie powiem, ale palące słońce i ponad 30 stopni to dla nas bardzo, bardzo dużo 😀

Dojechaliśmy do Hiszpanii? Nie – zmiana planów, autostop w Anglii

Zrobiliśmy rachunek zysków i start. Skoro tutaj jest za ciepło, to w Hiszpanii roztopimy się żywcem na chodniku, a to decydowanie zbyt wielka strata. Szybka decyzja, w Anglii mamy przyjaciela Bartka, którego przecież chcieliśmy odwiedzić. Poza tym w maju mieliśmy zaplanowany wypad do Szkocji (który tak jak ten kwietniowy do Włoch, został odwołany). Głupotą z naszej strony byłoby pojechanie najpierw do Hiszpanii, a do Anglii kiedy – w listopadzie? Śmiech! Byłeś w Anglii? Przecież tam już we września każdy Ci powie, że „Winter is coming”. Pomyśleliśmy, że „Jedziemy autostopem do Hiszpanii i wrócimy na Boże Narodzenie.”, ale póki jest jeszcze lato wyskoczymy do UK i Szkocji, przecież mamy jeszcze tyle czasu do świąt. Rząd nas wyprzedził o raptem kilka dni! Zdążyliśmy się już zorientować jak stopować na promie Francja – Anglia, a tutaj w TV staje sobie jakaś ważna, angielska osobistość i pokazuje nam środkowy palec. Żartuję, ale prawie tak jakby, bo ogłasza, że kto przyjedzie z Francji i jeszcze kilku innych krajów może z miejsca brać hotel, bo oto Wielka Brytania ogłasza dwutygodniową kwarantannę dla przyjezdnych. Wkurzeni sprawdziliśmy czerwoną listę tych nieszczęsnych państw  i ku naszemu szczęściu Włoch na niej nie było. Raz, dwa rzut okiem na bilety WizzAir (mamy tam sporo pieniążków zwróconych na konto przez te odwołane wcześniejsze loty) i bingo, bo loty z Mediolanu do Londynu okazują się być śmiesznie tanie. Kupujemy i 24 sierpnia lądujemy na Londyńskim Lutonie. Od razu ruszyliśmy do Bartka w Blackpool, by wspólnie pojechać do Szkocji. W Edynburgu wylądowała w tym czasie druga część naszej wakacyjnej ekipy. W piątkę eksplorowaliśmy Szkocję. Pogoda dała nam tak popalić, że prawie 90% czasu byliśmy co najmniej wilgotni. Nasz namiot także nie miał lekko. Połamał się pewnej nocy i to jak na złość zrobił to bardzo wcześnie, dzięki temu resztę nocy spędziliśmy z jego dachem położonym na naszych twarzach. Po ponad tygodniu rozjechaliśmy się do domów, tzn. oni. Nasza dwójka niczym niezrażona poautostopowała dalej. Po Wielkiej Brytanii krążyliśmy do końca września, pogoda nam dopisywała, a potem nagle przestała. Robiło się bardzo zimno, mokro, wietrznie. Niestety, o wiele razy zbyt bardzo i nie mogliśmy już tego tolerować. Uznaliśmy, że tak – to bardzo dobry czas na Hiszpanię. Sprawdziliśmy pogodę we Francji, przez którą musielibyśmy przejechać na stopa i niestety, za dobrze to się ona tam nie prezentowała. Stanowczo nie zapraszała nas do siebie. Poszliśmy na łatwiznę i znów sprawdziliśmy loty.

Dojechaliśmy do Hiszpanii? Trzy razy nie – czyli jednak autostop w Portugalii

WizzAir znów przyszedł nam z pomocą i bardzo dobrą ofertą. Najtańsze loty na Półwysep Iberyjski latały do Faro w Portugali, no Panie, bajka. W końcu nasze zdanie „Jedziemy autostopem do Hiszpanii i wrócimy na Boże Narodzenie.” zaczął nabierać sensu. Portugalia to przecież sąsiadka kraju docelowego. Z początkiem października razem z zaledwie 7 innymi osobami wiedliśmy do samolotu i polecieliśmy czując się jak gwiazdy, albo pasażerowie latający z Radomia. Zmianę pogody odczuliśmy już w momencie wystawienia stopy z pokładu maszyny latającej. Na ten kraj planu nie mieliśmy żadnego, spokojnie podróżowaliśmy stopem na zachód, aż do Przylądka Św. Wincentego, a potem na północ. Zakładaliśmy zjechać całą Portugalię i może przeskoczyć do Hiszpanii. Ale byliśmy totalnie nie przygotowani na to, że w Portugali tak wcześnie zastanie nas jesień, a ta weszła do kraju w październiku. W październiku rozsiadła się wygodnie akurat tam, gdzie my sobie spacerowaliśmy. Plan na codzienne kąpanie w oceanie odpłynął razem z ostatnią ciepłą falą. Różnica temperatur była bardzo duża. W dzień, owszem w słońcu było super, bo ponad 20 stopni. W nocy spadała do 5 brrr. Czy ja już wspomniałam, że mieliśmy ze sobą najcieńsze śpiwory z Lidla, bo przecież jechaliśmy do Hiszpanii? Nie? To mówię, mam nadzieję, że teraz odczuwacie większą empatię dla dwóch ciał skulonych w śpiworkach o komforcie 10 stopni. To jeszcze było do przeżycia, ale no kurde. Jak potem wiatr przygnał nad państwo deszczowe chmury to potrafiło podać kilka dni. Ale ostatecznie nie to było tym najgorszym elementem z którym przyszło nam się mierzyć. W połowie października ogłoszono w kraju stan klęski. Od czwartku, 15.10 rząd narzucił pewne zmiany i prosił też społeczność o rozwagę, o noszenie maseczek. Apelował o stosowanie się do zaleceń dla dobra wszystkich. Po tym dniu autostopowanie po kraju stało się ciężkie. Nie chcę powiedzieć, że niemożliwe, bo być może komuś by się tam udało. Nie o to jednak chodziło, bo wiecie. W autostopie najfajniejsi są ludzie, a kiedy Ci ludzie patrzą na ciebie krzywo z niezadowoleniem wypisanym na twarzy to nie jest już nic przyjemnego. Wróciliśmy do Lizbony i mieliśmy niemałą zagwozdkę.

Dojechaliśmy do Hiszpanii? Nie – trudna decyzja o powrocie do Polski

W pięknym Lizbońskim hotelu dyskutowaliśmy ostro o tym co dalej. Krzysiek chciał już wracać do Polski. Ja strasznie się wahałam, ale co w tym wszystkim jest głupie, to powód mojej niepewności. Sama z jednej strony strasznie chciałam wrócić do domu. Dlatego, że tęskni się za rodziną, tym bardziej, że w okresie naszej nieobecności na świecie pojawił się nowy jej członek. W grę zaczęło wchodzić też zmęczenie. Blisko 3 miesiące podróży, pojedyncze noclegi w pokojach hotelowych i to tylko w dużych miastach. Pozostałe noce spędzaliśmy w namiocie. Codzienne gotowanie trzech lub czterech posiłków, bo przecież nie jadamy w restauracjach. Brak dostępu do prądu, ładowanie wszystkiego u kogoś w samochodzie, w McDonald’s, gdzie popadnie. Prysznic, łazienka, toaleta, wszystko to na wagę złota i dostępne w wersji full serwis tylko podczas tych nielicznych, wykupionych noclegów. Brakowało nam już tylu rzeczy, ale jeśli myślisz, że te liczne argumenty były w stanie łatwo mnie przekonać to – nie. Walczyłam jak lwica o każdy kolejny dzień. Poległam z kretesem. Zgodziłam się, wynajęliśmy auto na 11 dni, dokładnie 1 listopada oddaliśmy je w wypożyczalni i spędziliśmy noc leżąc pod schodami na lotnisku. W poniedziałek 2 listopada chwilę przed 12:00 wylądowaliśmy na lotniku w Krakowie. Czekało nas jeszcze pół dnia jazdy do Ostrzeszowa. Tego dnia pękała mi głowa z bólu, aż do momentu kiedy przed 22:00 zapadałam w sen w moim łóżku. Po 100 nocach wyspałam się jak siemasz.

Do cholery, dlaczego czasami myślimy za dużo o wszystkim dookoła, a najmniej o sobie.

Teraz czas na wytłumaczenie dokładnie dlaczego do Polski wrócić jeszcze nie chciałam. Otóż dlatego, że powiedziałam „Jedziemy autostopem do Hiszpanii i wrócimy na Boże Narodzenie.” To jedno cholerne zdanie sprowadziło do mojej głowy wojnę myśli.

1. Powiedziałam przecież, że jadę do Hiszpanii, a jak widać w powyższym – na oczy nie zobaczyłam ani w lipcu, ani w listopadzie – więc pojechałam do Hiszpanii, do której nie dojechałam?

2. Dodałam, że wrócę na Boże Narodzenie, więc dlaczego szybciej? Czy to znaczy, że podróżowanie męczy mnie na tyle, że chcę już wrócić do przytulnego domku? Czy to aby nie oznacza, że cały plan podróży dookoła świata nie jest dla mnie, skoro po trzech miesiącach miałabym ochotę wrócić na moment?

I tak, to jest ten moment, kiedy możesz zacząć się z tego śmiać, bo to takie głupie.

Teraz proszę przestań proszę i się zastanów. Czy Ty tak nie robisz?

Widziałeś Władcę Pierścieni, a widziałeś Harrego Pottera? Nudne te przykłady, ale sorry tu jakby zaczyna i kończy się moja znajomość kinematograficzna. Nieważne. Największe bitwy w tych filmach pamiętasz? No to taką batalię stoczyły w mojej rudej głowie moje przekonania z racjonalnym myśleniem.

Nie wiem czy kiedyś o tym myślałeś, ale to jest na maxa ciekawe. Potrafisz sobie wyobrazić ile Ty masz w sobie przekonań, które są hmm ograniczające? Tak, ograniczające to bardzo dobre słowo. Więc wierz mi lub nie, ale moje przekonania odnośnie tego, że powinnam zrobić tak, jak powiedziałam na początku wyjazdu wpłynęły na mnie tak mocno, że nie potrafiłam w ogóle dopuścić do siebie innych głosów. Pocieszam się, że nie jestem jedyna i że nie tylko ja buduję dookoła siebie mury z przekonań, nakazów czy zakazów. Mówi się, że tylko krowa nie zmienia zdania i to chyba bardzo znane powiedzenie. Jednak kiedy przychodzi do takich zmian, szczególnie kiedy naopowiadało się wszystkim dookoła co to się nie będzie robić, to wprowadzić je w życie jest bardzo trudno. Musimy najpierw sporządzić sobie idealną listę usprawiedliwień dla naszego zachowania, jakbyśmy musieli się komukolwiek z tego tłumaczyć. Ostatnio czytałam na moim Legimi książkę „Błądzą wszyscy błądzą (ale nie ja)” w której autor świetnie opisuje jak ludzie pięknie kreują swój świat w taki sposób, aby jeszcze mocniej wierzyć w słuszność swoich decyzji – mega polecam. Jeśli mi nie wierzysz, nie musisz, ale przytoczę jeszcze jeden cytat:

„Po podjęciu decyzji dysponujemy rozmaitymi narzędziami, aby utwierdzić się w przekonaniu, że dokonaliśmy dobrego wyboru.”

Dlaczego wszyscy błądzą (ale nie ja) –  E. Aronson, C. Tavris

Jeśli kupisz nowy samochód i zaczniesz wychwalać go wszędzie, Twój kumpel lekko się podśmiechuje, że wywaliłeś kasę w błoto i przepłaciłeś kilkukrotnie. Samochód zaczyna szwankować – przyznasz mu racje? Rzadko kiedy, a dodatkowo przygotujesz sobie gotową wiązankę usprawiedliwień, by po pierwsze – przy kolejnej okazji się bronić, a po drugie – by samego siebie przekonać o słuszności swojej decyzji o zakupie.

To jeszcze nie jest dobry przykład do porównania z moją sytuacją. Oto inny: kiedy poszedłeś do szkoły średniej wiedziałeś, że chcesz w przyszłości uczuć chemii. Codziennie poświęcasz masę czasu na zgłębianie jej tajników, biegasz na dodatkowe koła, a w szufladzie masz małe laboratorium. Z grubej rury uderzasz do najlepszej uczelni w kraju i jesteś prymusem, dostajesz stypendium, kończysz magisterkę z wyróżnieniem. Świetnie, brawo, znajdujesz pracę i po kilku latach wszystko się  zesrało. Myślisz tylko ja pie**, to nie bańki mydlane, to nie fiołki pachnące, wata cukrowa na festynie za miastem. Miałeś czuć się jakbyś Boga za nogi złapał, jakbyś mieszkał u niego za piecem. A tu proszę bardzo emocje opadły. Jak szybko przyznasz otwarcie, że to nie jest coś, co chcesz robić w życiu?

I żeby było jasne

NIE ŻAŁUJĘ TEGO WYJAZDU, BYŁO CUDOWNIE, WOLNO, ODKRYWCZO

jednak fakt, że chciałam wrócić szybciej niż planowałam odczuwałam przez długi czas jako jakąś osobistą porażkę. Myśli, że mogłabym tego chcieć wypychałam za krawędzie świadomości.

Dziś już wiem! 

To żaden wstyd zmienić zdanie, to żadna porażka skończyć coś szybciej niż się planowało i rozpowiadało wszędzie dookoła. Mało tego, to wcale nie znaczy, że podróżowanie nie jest dla mnie (co ja w ogóle wymyśliłam 👀).

To po prostu znaczy, że chciałam wrócić do domu, że byłam zmęczona i że może chcę od jutra robić to inaczej. I znów – nie inaczej na zawsze, tylko inaczej teraz, tym razem. Mózg człowieka, to jest takie miejsce, w którego podróż też chętnie bym się wybrała. Robię co mogę, czytam i słucham 😏

Te psychologiczne procesy, które w nim zachodzą

Ktoś nad tym panuje? 

Czy na pokładzie leci pilot?

Pozdrawiam Maja R. 

2 komentarze

Dodaj komentarz