Kartka z pamiętnika – 13 marca 2022 roku, Gruzja
Jak zwykle sypie śnieg, po spędzeniu 2 miesiącach w Gruzji i miesiąca w Armenii zimą 2021/2022 już nas to wcale nie dziwi. Jedynym miejscem, gdzie śniegu nie było i mogliśmy otworzyć drzwi przesuwne, był Park Waszlowani. Poza tym albo sypie śnieg, albo pada deszcz, albo jest po prostu zimno w .. No, jest bardzo zimno. Jedziemy do Kutaisi, aby odebrać paczkę z lotniska od Pana, który nam ją podrzuca. Chyba kiepsko trafił z terminem, współczuję mu bardzo, bo okazuje się, że początek marca, to nie jest idealny czas na gruzińskie wakacje. Wycieraczka zbiera nam śnieg z szyby, a my dostrzegamy zjazd na boczny parking pod lasem. W takich miejscach zawsze znajdujemy jakieś gałęzie, aby napalić w kominku. To świetna opcja na uzupełnienie dziś zapasów, w mieście raczej drewna nie znajdziemy, a w taką pogodę kominek sprawdza się genialnie.
Zatrzymujemy się więc i wyciągamy cały sprzęt do cięcia drewna i skrzynkę, aby od razu je pakować. Podbiega do nas psiak, mały rudzik, widać że to jeszcze szczeniak, bo ma taką delikatną sierść i mimo że cały jest utytłany w jakiś odchodach, wygląda uroczo. Uroczo i niezwykle biednie, mokre i splątane rzepami futro, duży brzuszek i piękne, duże, bursztynowe oczyska. Krzysiek bierze się do pracy, a ja jak zawsze w takich momentach wyciągam dla niego trochę chleba i czystej wody. Mały rudzik skacze dookoła nas i widać, że jest skory do zabawy, więc coraz bardziej łamie mi się serce.
Dostrzegamy, że za koszem na śmieci ma budę. To standardowy widok, w Gruzji często psy mają prowizoryczne budy, czasami z kartonu, czasami zbitą z desek i wypchaną jakimiś szmatami. Mieszkańcy przychodzą i dokarmiają zwierzęta, karmią je wychodząc ze sklepu lub przyjeżdżają specjalnie do okolicznych bud. Zostawiają chleb, karmę i wodę. To dziwne, bo ten szczeniak jest sam, jeden. Często takie psiaki są w grupach, z mamą lub innymi szczeniakami z miotu. Wrzucamy mu trochę jedzenia do budy, aby chleb nie zamókł, a ten krąży dookoła nas i krąży.
W końcu pakujemy drewno na vana, patrzymy na rudzika po raz ostatni i ruszamy. Czy byliśmy bez serca? Nie kochani, ale aby zrozumieć, jak to tutaj wygląda, trzeba to zobaczyć na własne oczy. Dopóki nie wybierzesz się do krajów, gdzie psy żyją na ulicach, ciężko to objąć rozumem i wydawać się może takie zachowanie bezdusznym. Do Kutaisi zostało nam 10 kilometrów, po drodze rozmawiamy o rudym psie.




Pierwszy uratowany maluch z zimowej zawieruchy
Wiecie, już raz mieliśmy sytuację w Gruzji, że w szczerym polu znaleźliśmy trzy szczeniaki, z czego tylko jeden był jeszcze żywy. To był koniec stycznia, tuż przy granicy z Armenią i Turcją, a w nocy temperatura sięgała -18 stopni. Zabraliśmy go do najbliższego miasta i szukaliśmy miejsca, gdzie byłby bezpieczny i ktoś by się nim zajął. Chodziliśmy po różnych miejscach i pytaliśmy, wszędzie słyszeliśmy odmowę i każdy wskazywał na zgraję innych psów mówiąc, że ma już sporo mord do wykarmienia. Ostatecznie zbudowaliśmy mu budę z kartonów, obłożyliśmy folią, karimatą i wyłożyliśmy ubraniami. Zostawiliśmy go pod schodami przy wejściu do sklepu. Widzieliśmy bowiem, jak właścicielka dokarmiała inne mieszkające tam już psy. Wtedy nie mogliśmy sobie pozwolić, aby go zatrzymać. Adopcja psa do kampera, to nie zabawa, nie mogliśmy podjąć wtedy takiej decyzji, biorąc pod uwagę naszą wyprawę i sytuację. Uważamy, że aby zabrać psa ze sobą, trzeba to mocno przemyśleć, a nie podjąć decyzję pod wpływem chwili, ostatecznie zwierzę zostanie z nami na kolejne lata! Krzysiek tym razem już nie pytał, tylko zostawił „budę” pod schodami do sklepu, ja już nie poszłam, nie miałam serca. Poczekał tam kilka minut i obserwował, jak reagują inne psy mieszkające już pod małym sklepikiem. Nikt wtedy z nami nie rozmawiał, a i my specjalnie nie szukaliśmy z nikim kontaktu. Chcieliśmy aby Ciapek miał inne psy do ogrzania i ludzi, który dają mu kawałek chleba.
Historia zakończyła się happy endem <3 Dwa dni później wróciliśmy w to miejsce, aby dokarmić małego Ciapka i zobaczyć, czy inne psy go akceptują. Właścicielka sklepu wyszła uradowana i powiedziała nam, że jakiś dobrzy ludzie zabrali go do siebie! Tak właśnie było, poznała nas od razu, mimo że wtedy nikt teoretycznie nie zwracał na nas uwagi. Każdy wiedział, że to my przynieśliśmy psa pod sklep dwa dni wcześniej. Ale jaka radość! To był mały szczeniak i aż się popłakałam, kiedy okazało się, że ktoś dał mu szansę na nowy dom! Ciapek znalazł rodzinę i mamy nadzieję, że jest tam szczęśliwy!
Drugi uratowany maluch z zimowej zawieruchy
Wracając do naszego rudzika z parkingu pod lasem. Docieramy do Kutaisi i parkujemy na jednym ze znanych nam już miejsc. Nie możemy przestać myśleć o tym szczeniaku. Nasze plany się zmieniły od poprzedniej sytuacji. Wiemy już, że na 99% nie dojedziemy do Kirgistanu i nie wybierzemy się na miesięczny trekking. Wiemy, że czekamy już na wizę do Iranu, gdzie jest zakaz posiadania psów. Nie mamy doświadczenia z psem w vanie, a ten szczeniak z pewnością wyrośnie na sporego psa. Wiemy też, że za kilka miesięcy wrócimy do pracy. Przekładamy argumenty i kładziemy na szali wiele naszych pomysłów. Ostatecznie rozmawiamy z parą, znaną jako Pcham do Przodu, którzy podróżują z psem i wtedy (marzec 2021) właśnie byli w Iranie.
Dostajemy całą masę cennych wskazówek i poruszają oni tematy, o których nawet nie pomyśleliśmy. Ostatecznie postanawiamy:
Wracamy się po psiaka i zabieramy go do weterynarza. Postanawiamy przejść całą procedurę adopcyjną i zabrać go ze sobą. Nie wiemy dlaczego, ciągle zakładamy, że to chłopiec, więc w głowie rodzi się już pomysł na imię. Byłby Bilbo albo Sam, chociaż Wy proponowaliście Alfa, bo wyglądał jak z tego filmu 😀 W głowie przestawia się nam już klapka, zrobimy wszystko, aby psina została z nami i pokochała ideę podróży, której prawdopodobnie psy nie rozumieją.




Lucy, czyli zabieramy szczeniaka na pokład!
Wracamy na parking, a psiak akurat robi siku. W sumie mamy takie uff, przynajmniej nie zrobi nam go od razu w vanie 😀 Tak na marginesie, to Lucy ani razu nie załatwiła nam się w samochodzie. Przychodzi do nas od razu, choć nie bierzemy tego za znak z niebios. Zapewne podchodzi do każdego samochodu, bo to szansa na jakieś jedzonko.
Zabieramy się za jej lekkie ogarnięcie. Nożyczkami wycinam największe rzepy i grzebieniem próbujemy trochę rozczesać sierść. Bierzemy ją do naszego prysznica, aby umyć tylne łapy i kuperek. Te miejsca są naprawdę całe w błocie i odchodach. Wtedy okazuje się, że Bilbo, Sam, czy nawet Alf, jest dziewczynką! Zawijamy ją w ręcznik i już mamy odjeżdżać w stronę grummera, kiedy podjeżdża inne auto i ewidentnie ludzie szukają psa. Zaglądają do buty i rozglądają się dookoła.
Krzysiek wychodzi z nimi porozmawiać, a Ci na wieść, że jesteśmy gotowi zaadoptować Lucy, są bardzo szczęśliwi. Potwierdzają, że przyjeżdżali ją tutaj dokarmiać od jakiegoś miesiąca, bo wtedy ktoś musiał ją tutaj podrzucić. Pojawiła się na parkingu w lutym (my znaleźliśmy ją 13 marca), nagle, znikąd. Po czasie przyszło nam do głowy, że skoro Lucy w chwili adopcji miała jakieś 4-6 miesięcy i została porzucona w lutym, to być może była nieudanym prezentem na święta?
Dlatego przenigdy nie dawajcie zwierząt na prezent, pod choinkę, od zająca, czy tam na urodziny!
Być może tak było, być może nie, w sumie nie ma to żadnego znaczenia, ale przy okazji, chciałam po prostu o tym wspomnieć.




Pierwszy przystanek i wizyta u grummera
Jedziemy z Lucy do grummera, bo trzeba ją nieco ogarnąć przed wizytą u weterynarza. Jest już popołudnie, kiedy jedna Pani zabiera się za porządne mycie Lucy. Widać, że ta jest przestraszona, ale staramy się ciągle być z nią, głaskać za uchem i tulić. Nie możemy zaprzeczyć, że ta wizyta była dla niej nieprzyjemna. Z pewnością był to dla niej szok i niemiłe przeżycie. Niestety, konieczne. Tego dnia dostaje jeszcze tabletki na odrobaczenie, bo Pani w zoologicznym od razu wskazuje na jej brzuch i konieczność podania odpowiednich środków. Tego dnia odpuszczamy już weterynarza, jest późno, a atrakcji było dla niej aż nazbyt wiele. Pierwszy dzień i noc mijają spokojnie, Lucy pada ze zmęczenia i do rana śpi na fotelu dysząc jak lokomotywa.




Drugi przystanek, czyli kontrola zdrowotna u weterynarza
Kolejnego dnia od rana Lucy wygląda całkiem nieźle, nadal ma brzuch jak balon, ale na efekty leków odrobaczających musimy przecież poczekać. Znów wygodnie kładzie się na moich kolanach i jedziemy do weterynarza. Na miejscu poddawana jest badaniu, chciałabym napisać, że dokładnym, ale po jego wykonaniu, lekarka usiadła do wypisywania dokumentów, zapytała nas o płeć psa. Trochę nas zbiła z tropu, bo w takim razie, co ona tam badała? Ale ręce opadły nam przy pytaniach o datę urodzenia i wiek Lucy, kiedy chwilę temu dokładnie opisaliśmy jej całą sytuację.
Ten gabinet był w ogóle jakiś od czapy. Powiedziano nam, że adopcja potrwa 3 miesiące, bo wszystkie szczepienia i certyfikaty i że w ogóle paszport za granicę kosztuje ponad 120 lari. W sumie uznała, że pierwsze szczepienie można wykonać dopiero tydzień po podaniu leku na robaki, więc bez tłumaczenia udało nam się tylko kupić witaminy i uciec z tego dziwnego miejsca. Nie powiem, termin trzech miesięcy trochę nas zmartwił. Na szczęście mieliśmy tydzień czasu do pierwszego szczepienia, więc zdążyliśmy się trochę zorientować co i jak.




Odrobaczenie, leki na kleszcze i pierwsze szczepienia
W tym czasie Lucy dochodziła do zdrowia, brzuch malał, a ona nabierała wagi i energii. Chętnie wychodziła z nami na spacery, jedynym miejscem jakiego się bała były miasta, gdzie było zbyt wiele ludzi, zapachów i dźwięków. Wtedy braliśmy ją tylko na krótkie spacery, aby nabierała pewności i oswajała się z różnymi miejscami. Na łonie natury z kolei, uwielbiała brykać i czuła się jak ryba w wodzie.
Po tygodniu byliśmy już w Batumi, gdzie znaleźliśmy innego weterynarza. Ten na wieść, że nie możemy czekać 3 miesięcy, doskonale wiedział co należy zrobić. Oczywiście, że konieczne jest, aby psa zaszczepić, na to, co trzeba w odpowiednich terminach, ale że papier wszystko przyjmie, to daty można nieco zmanipulować.
Tutaj wyjaśnię Wam, że ta procedura powinna trwać tyle, dlatego że po szczepieniu na wściekliznę, które powinno być ostatnim ze szczepień (a te też należy wykonywać z odpowiednimi przerwami), powinniśmy zaczekać blisko miesiąc, aby wykonać badania przeciwciał i otrzymać certyfikat, który wymagany jest na granicy tureckiej – miareczkowanie.
Tego dnia ustaliliśmy szczegóły, Lucy dostała paszport, chip i pierwszą dawkę szczepienia. Od razu zaznaczyliśmy, że pozostałe szczepienia będą w Tbilisi, bo tam odebrać mieliśmy nasze wizy do Iranu. Tak więc ponad tydzień później byliśmy już w Tbilisi, gdzie dostała pozostałe szczepienia.
Daty się zgadzały, ale problem był taki, że kiedy mieliśmy już wszystko ogarnięte i byliśmy gotowi ruszyć do Turcji, a dalej do Iranu, okazało się, że na certyfikat przyjdzie nam czekać kolejne kilka dni, będzie nas kosztował kolejne dziesiątki lari. Powinniśmy także uzyskać zgodę od odpowiedniego urzędu, na wywóz gruzińskiego zwierzęcia za granicę.




Na granicę bez wszystkich dokumentów, czyli o granicach z psem
Finalnie trochę (nawet trochę bardzo) machnęliśmy na to ręką. Postanowiliśmy zaryzykować, że nie wypuszczą nas z Gruzji lub nie wpuszczą do Turcji, i bez tych papierów pojechać na granicę. Wóz albo przewóz. Rozmawialiśmy z wieloma osobami, które podróżują z psami i co jeden, to inna historia i opinia. Dlatego nie ma się co sugerować, bo to istna loteria.
Zdecydowaliśmy się na taki luz w tej kwestii, bo jechaliśmy samochodem i granicą lądową! Zupełnie inaczej podeszlibyśmy do tematu lecąc z Lucy samolotom. Wtedy należy mieć wszystkie niezbędne dokumenty.
Są granicę, gdzie na pytaniu „Pies ma paszport?” rozmowa się kończy i strażnicy nawet nie biorą go do ręki. Są sytuację, że dokumenty są sprawdzane na zasadzie przekartkowania paszportu, a są i takie, że właściciel słyszy „proszę Pana, bez tego i tego, to Pan do kraju z psem nie wjedzie”. Bywa różnie, dlatego czasami nie ma co szukać w internecie informacji, bo może nam spuchnąć głowa.
Mi nie dość, że spuchła, to na granicy aż szczęka bolała mnie, od zaciskania zębów z tych nerwów. Nie wiem, na ile było blisko, zatrzymania nas na granicy. Strażnicy po stronie gruzińskiej i tureckiej doskonale wiedzieli, skąd psiak jest, bo zdradzał nas paszport Lucy i wielkie gruzińskie litery, obowiązujące tylko w tym kraju. Brali w ręce dokument i sprawdzali kartka po kartce. W Gruzji nie zapytano nas jednak o pozwolenie na wywóz psa. W Turcji nie zapytano o certyfikat potwierdzający przeciwciała po szczepieniu na
wściekliznę.
Tak, to właśnie oznacza, że pierwsza granica poszła bardzo sprawnie! Dodam od razu, że granica między Turcją, a Iranem, również była całkowicie bezproblemowa.
Gruzję opuściliśmy ostatecznie po 25 dniach, więc niecały miesiąc. Wstępne mówiono nam o procedurze trwającej 3 miesiące, więc to spora różnica. Lucy jest już zdrowa, rośnie w oczach i staje się też coraz bardziej otwarta, chętna do zabawy i brykania. Trochę
się słucha, a czasami jest zbyt zaabsorbowana światem, by zwracać na nas uwagę.
Ma spory apetyt i dużą dawkę ruchu.
13 marca 2022 roku, kiedy znaleźliśmy ją pod lasem miała 10 kilogramów. Trzy miesiące później, w czerwcu 2022 roku przy okazji wizyty w sklepie zoologicznym dokonujemy kolejnego ważenia. Lucy ma równe 20kg, czy będzie jeszcze więcej tego szczęścia?




Nasze wspomnienia i doświadczenia, a nie żadna prawda objawiona!
Ten wpis, to raczej nasza historia, kilka kartek z kalendarza. Nie jest to jakiś przepis, jak adoptować psa w Gruzji. Tak jak wspomniałam, każdy może trafić na innych lekarzy, innych strażników i co najważniejsze, na innego psa. Lucy prócz szczepień, witamin i pokonania robaków, była zdrowa. Mogła mieć przecież wiele innych schorzeń, z którymi musielibyśmy sobie poradzić, więc nie jest to żaden poradnik, jak adoptować psa w Gruzji.
Podsumowując możemy Wam powiedzieć, że koszty wyniosły nas odpowiednio:
- grummer w Kutaisi 60 lari
- badanie u weterynarza 40 lari
- tabletki na odrobaczeni i witaminy na miesiąc 120 lari
- tabletki na kleszcze 75 lari
- chip 40 lari
- paszporty (musieliśmy kupić dwa, bo jeden był stary) 15 + 25 lari
- szczepienia 40 + 35 + 45 lari
Licząc te podstawowe wydatki, kosztowało nas to łącznie 495 lari, tj. około 640zł.
Gdybyśmy zdecydowali się na wyrobienie certyfikatu i zezwolenia na wywóz psa za granicę, koszty mogłyby wynieść nawet 1.000 lari, czyli dwa razy więcej. Nam nie chodziło o pieniądze, bo gdybyśmy musieli, to oczywiście byśmy te dokumenty wyrobili. Bardziej chodziło o czas i możliwość. Tak jak wspomniałam, inaczej wygląda przekraczanie granicy lądowej, a inaczej samolotem!
Priorytetem było zdrowie Lucy, odpowiednie szczepienia i zrobienie tego dość sprawnie. Szczerze mówiąc, byliśmy gotowi podjąć ryzyko i nieco ominąć system. Jak kogoś to boli, to cóż.





















Cudowna historia i cudowne zdjęcia.
Dziękuję!
Podrapajcie Lucy za uchem ode mnie 🙂
Fantastyczna historia, fenomenalne zdjęcia i ta szczęśliwa psia mordeczka na nich 🙂
Pozdrowienia ode mnie i mojego kudłatego kumpla Miśka, który też pozdrawia Waszego rudzielca 🙂
Wielkie wzruszenie. Jesteście cudowną rodziną.
Nie można zmienić całego świata, ale można zmienić cały świat pieskowi. Dziękujemy
Witam,
mam pytanie, czy te zdjęcia na wydmach to też w Gruzji?
Jestem w trakcie podróży po Gruzji, i na widok każdego z tych psów serce mi pęka. Wasz historia jest piękna a postawa na wagę zlota🥰🥰🥰